#278. Aktualizacja włosowa! :)

             Cześć! :)

             Tak jak obiecałam, przychodzę z marcową aktualizacją włosów! :) Kolejny miesiąc minął mi pod znakiem rosyjskich kosmetyków - szamponu i balsamu Aleppo (Planeta Organica) oraz maseczki Love2Mix Organic :) 

             Tak wyglądały włosy w lutym: 


             A tak prezentowały się wczoraj: 



             Początkowo byłam rozczarowana, bo wydawał mi się przyrost znikomy, jednak porównując oba zdjęcia widać sporą różnicę :) Włosy urosły około 2,5 cm :) 




             A jak Wasze włosy w marcu? Macie jakieś plany na kolejny miesiąc? ;) Ja chcę skupić się na lepszym nawilżeniu i przede wszystkim - zdecydować się w kwestii fryzury! Rozważam ścięcie na krótkiego boba, co o tym sądzicie? :) 






            Pozdrawiam! :*

#277. Pomarańcza i chilli, czyli Love2Mix Organic :)

           Kolejnym rosyjskim cudem, które pomagało mi walczyć o długość, była mieszanka pomarańczy i chilli... Wiecie o czym mowa? :)


             Była to oczywiście maseczka stymulując wzrost Love2Mix Organic, dość powszechnie znana i lubiana :) A czy przeze mnie też? Czytajcie dalej! :) 


              Maseczka znajduje się w czarnej tubce, opatrzonej skromną grafiką która mieści 200 ml kosmetyku. Napisy oczywiście w języku rosyjskim. Nie widać zużycia produktu, jednak nie przeszkadza mi to w przypadku tej maski. ;)
             Na odwrocie znajduje się więcej informacji od producenta, a także naklejka z informacjami od polskiego dystrybutora. ;)


             Naklejka niestety pod wpływem wody robi się mało estetyczna, ale sądzę że najważniejsze informacje da się jeszcze odczytać:


               Poniżej naklejki znajduje się skład możliwy do odczytania bez znajomości cyrylicy :D Jak widać na samym początku składu jest woda wzbogacona ekstraktami z owoców pomarańczy oraz z owoców papryczki chilli. Dalej widać silikon i olejek z oliwy. Na samym końcu likopen, który zdecydowanie większe znaczenie ma w przemyśle spożywczym, jako barwnik i przeciwutleniacz. 
               Skład może nie należy do najbogatszych, ale trzeba przyznać, że spisuje się... ;-)
           
               Maseczkę nakładałam na zdecydowanie dłuższy okres czasu niż ten zalecany. Zawsze było to co najmniej 30 minut. Wmasowywałam ją w skórę głowy oraz na długości. O ile aplikacja jej na włosach nie sprawiała problemu, to z dotarciem do skalpu miewałam problemy przez jej konsystencję.


               Konsystencja maseczki jest bardzo gęsta, co niestety sprawia małe problemy w dotarciu do skóry głowy. Przez to też jej wydajność bardzo spada - wystarczyła mi przy dość rzadkim stosowaniu na około miesiąc. Kolor ma lekko pomarańczowy/różowy, stapia się z kolorem skóry :) Zapewne spowodowane jest to dzięki zawartości w składzie tajemniczej substancji, którą jest likopen (otrzymywany np. z pomidorów) 
              Aplikację maseczki niesamowicie umila zapach tej serii kosmetyków, który kiedyś Kosmetasia określiła jako przypominający Delicje.. ;) Coś w tym jest, jednak ja wyczuwam zdecydowanie przebijającą się nutę zapachową pomarańczy. Słodki, nie duszący, dość intensywny przy pierwszym kontakcie, delikatnie utrzymujący się na włosach po spłukaniu :) Rewelacja! <3

              A jak efekty na włosach? 
              Po pierwsze: włosy na długości. Cudowna miękkość, gładkość, a jednocześnie puszystość i sprężystość. Zero obciążenia, pasma były sypkie, lekkie i cudownie odżywione. Niezastąpiony efekt na włosach! <3
              Po drugie: skalp i włosy u nasady. Maska nie do końca poradziła sobie z wypadaniem. Po odstawieniu maseczki drożdżowej Babci Agafii problem niestety powrócił. W kwestii przyrostu sprawa rozwiąże się jutro, kiedy wykonam zdjęcie do comiesięcznego porównania :) Włosy u nasady nie przetłuszczają się szybciej po zastosowaniu maseczki, są natomiast delikatnie odbite, jednak nie jest to efekt objętości jak w reklamach (którego szczerze nie znoszę!)

  
             Muszę przyznać, że maseczka niesamowicie mnie zaskoczyła swoim działaniem głównie na długości włosów. Tak rewelacyjnych efektów nie uzyskałam jeszcze po żadnych innych kosmetykach pielęgnacyjnych :) Szkoda jedynie, że jest tak spada jej wydajność, chętnie poużywałabym jej jeszcze trochę... :) 




              Znacie? Lubicie? A może chcecie kupić? Jak myślicie, pomogła w zapuszczaniu? :) 




              Pozdrawiam! :*

#276. Hot Kiss od Virtual

          Dziś przychodzę do Was z owocową eksplozją pod nazwą Hot Kiss od Virual. Wiecie o czym mowa...? ;-) Czas na słodkie usta! :)



            Oczywiście chodzi o błyszczyk marki Virtual, który znajdziemy w niesamowicie urodziwych opakowaniach ;) Kolor, który ja posiadam oznaczony jest numerkiem i nazwą: 32 Hot Kiss. A jest to ciekawy, bo intensywny, ciemniejszy róż. 


             Cóż można powiedzieć o opakowaniu? Ciekawy kształt, widoczny kolor błyszczyka, wygodna końcówka z aplikatorem. Mieści 9 ml produktu. Idealny do każdej torebki! :))

             Co do aplikatora - jest on z dwóch stron spłaszczony, co ułatwia precyzyjne pomalowanie ust w każdych warunkach :) Przyznam, że próbowałam już to robić i w aucie, i autobusie i bez lusterka.... Nigdy nie udało mi się zrobić sobie krzywdy, nie wyglądałam jak klown, klałn, clown.... czy jak to się tam pisze! :D 

             A jak prezentuje się na ustach? 




              Lekko barwi usta, dodatkowo intensywność koloru można stopniować. Efekt jest przyjemny i delikatny, jak dla mnie idealny na co dzień. Błyszczyk utrzymuje się długo na ustach, zapewnia dodatkowo ochronę przed działaniem czynników zewnętrznych. Jest gęsty, a mimo to nie zdarzyło mi się, aby przy wietrznej pogodzie włosy przykleiły się do ust :) 

              Jedyne co mam mu do zarzucenia, to zapach - gdzie ta owocowa eksplozja?! Nie wyczuwam niestety owoców, jedynie jakiś nie do końca znany mi aromat. Oczywiście jest to zapach przyjemny, choć dość chemiczny, możliwy do odczucia przy aplikacji błyszczyka na usta :) 





           Obecnie nie rozstaję się z nim, towarzyszy mi codziennie - w drodze, na uczelni, a także na różnych spotkaniach ze znajomymi :) Bardzo go polubiłam, a dodatkowo kształt opakowania spisuje się świetnie jako kolorowy gadżet w mojej torebce :) 





            Lubicie błyszczyki? Macie swoich ulubieńców? ;-) A może inny kosmetyk do ust towarzyszy Wam każdego dnia? :)
            






           Pozdrawiam! :* 

#275. Oto el złoto :)

           Długo czekałam na pierwsze użycie złotka od Colorowo. Nie do końca wiedziałam z czym połączyć ten lakier. Aż któregoś dnia olśniło mnie, że jego skromny dodatek będzie bosko wyglądał na bieli. Kiedy okazało się, że nie mam gąbeczki do zrobienia cieniowania brokatem, wpadłam na jeszcze inny pomysł...


           Połączyłam go z delikatnym, rozbielonym różem od Precision - Pinky Swear. Sam lakier jest niesamowity, warto poświęcić mu uwagę, ale o tym napiszę przy innej okazji. Po nałożeniu jednej delikatnej warstwy Oto el złoto uzyskałam końcowy efekt. Na koniec pojedyncza warstwa top coatu, która w zupełności wystarczyła do wypoziomowania całości.






           Co sądzicie o tym połączeniu i/lub o samych lakierach? Ja na początku byłam szczerze rozczarowana tym mani, jednak z biegiem czasu, coraz bardziej zaczynało mi się podobać ;-) Mam jeszcze kilka pomysłów na wykorzystanie tego złotka. ;-) 





         Pozdrawiam! :*

#274. Exotic Encounters

        Ostatnio zamęczałam Was dość długimi postami, dlatego dziś coś krótkiego, paznokciowego ;-) W roli głównej ponownie lakier China Glaze Exotic Encounters, w duecie z matowym glitterem Wibo (nr 2). Wybaczcie lekko ciapniętą buteleczkę Wibo, dopiero teraz ją zauważyłam :D 




           W tym mani postawiłam na kolor, z delikatnym dodatkiem matowego glittera. Jak większość brokatów, tak samo i to cudo nałożyłam gąbeczką do makijażu. W końcu znalazłam dla niego idealne zastosowanie! :) 
           Jako że nie przepadam za matami, na koniec dołożyłam dwie warstwy top coatu. Efekt jaki uzyskałam możecie obejrzeć poniżej :) 







             Jak Wam się podoba takie połączenie? Lubicie takie kolory i delikatne zdobienia? :)) 




            Pozdrawiam! :*

#273. Pielęgnacja włosów z SENS.US

            Zanim przystąpię do sedna sprawy, czyli mojej opinii na temat produktów do pielęgnacji włosów firmy SENS.US, chcę powiedzieć parę słów na temat samej firmy, która przedstawia swoje kosmetyki jako profesjonalne. 
            Skoro kosmetyki profesjonalne, to i podejście powinno być takie samo, prawda? 

            Kilka dni przed styczniowym spotkaniem blogerek w Lublinie dostałam telefon. Dzwonił nieznany mi numer. Niefortunnie wchodziłam wtedy do autobusu i już miałam nie odbierać, ale jednak coś mnie podkusiło :) Okazało się, że dzwoniła przedstawicielka firmy, która bardzo szczegółowo wypytała mnie o stan moich włosów - długość, kolor (naturalne czy farbowane), czy są proste czy kręcone, jakie problemy mi sprawiają, czy się puszą, czego oczekuję od kosmetyków pielęgnacyjnych do włosów... *_* Żałuję, że rozmowa toczyła się w autobusie i była dość ograniczona, ale mimo wszystko, wywarło to na mnie rewelacyjne wrażenie. Wiedziałam, że nie będzie to byle co wrzucone do torebeczki i przekazane dalej. Wcale się nie przeliczyłam :) Kosmetyki trafiły do mnie w papierowej torebeczce ze specjalnym imiennym liścikiem:



             Wielkie brawa za tak profesjonalne i indywidualne podejście do każdej osoby. :) A co znalazłam w swojej torebeczce? Szampon oraz odżywkę, nazywaną maską :) 
             Do moich dość szybko przetłuszczających się, falujących i podatnych na przeróżne czynniki włosów dopasowany został szampon do częstego użytku (Shampoo Frequent Use), oraz maska dyscyplinująca, ułatwiająca układanie (Mask So Smooth). 


              Po pierwsze szampon:


              Jest to regenerujący szampon do częstego użytku. Znajduje się w białej, nieprzezroczystej butelce o pojemności 250 ml, opatrzonej skromną grafiką. Przyznam, że uwielbiam takie rozwiązania - prosto, ale z klasą :) Dodatkowo opakowanie zawiera fajne, bezpieczne i umożliwiające wydobycie szamponu do ostatniej kropli zamknięcie:



            Parę słów od producenta:
,,Odpowiedni do każdego rodzaju włosów. Wzbogacony ekstraktami z rumianku, szałwii i tymianku odżywia i nawilża włosy, sprawiając, że stają się błyszczące, miękkie i pełne życia. Delikatna formuła umożliwia codzienne stosowanie.
Nie zawiera SLS/SLES''

             No cóż... Czy to każdego rodzaju włosów, to tego nie wiem, ale z pewnością moim służył. Nie wierzę w bajeczki o szamponach regenerujących. Ten mimo, że nie zawiera SLS, ani SLES, bardzo dobrze oczyszczał włosy, czyli spełniał swoją podstawową funkcję. Niewielkie ilości nabierania kosmetyku nie spisywały się u mnie, ponieważ miałam wrażenie niedomytych włosów. 
             Przy odpowiedniej (dla mnie) ilości kosmetyku, bardzo dobrze się pienił, dzięki zawartym w składzie Ammonium Lauryl Sulfate oraz Sodium Myreth Sulfate - są to substancje łagodniejsza od SLS, spełniające podobne funkcje. 
             Co do zawartości ekstraktów roślinnych - wszystko się zgadza. Przed nimi jednak znajdziecie substancję o nazwie Sodium Chloride, co oznacza zwykłą sól kuchenną, która ma za zadanie ,,wypełnić'' lub zagęścić kosmetyk. Przy zbyt dużym stężeniu może powodować podrażnienia skóry, więc sądzę że jego ilość w kosmetyku nie jest zbyt duża, a co za tym idzie, ekstraktów jest jeszcze mniej.
             Nie zawiera silikonów, PEG-ów, ani parabenów. 


              Sam szampon pachnie przyjemnie ziołowo, jest dość wydajny, po dwukrotnym umyciu dobrze domywa oleje. Nie podrażnia, dobrze się pieni, ma lekką konsystencję. Dobrze spisuje się w połączeniu z odżywką tej samej firmy, a także z innymi odżywkami lub maskami. Jak dla mnie dobry szampon, z dość przyjemnym składem, aczkolwiek jego zadaniem jest mycie, więc nie wymagam od niego zbyt wiele. ;-)



             Po drugie maska-odżywka:


           Opakowanie identyczne jak w przypadku szamponu, podobnie jak w przypadku objętości i zamknięcia, przez które łatwo wydobyć kosmetyk:


             Parę słów od producenta:

             Producent zaleca trzymać produkt na włosach przez 3-5 min, więc dalej będę nazywać tę maskę odżywką. ;)
            Jak przedstawia się skład? Dość wysoko znajduje się olej kokosowym, ekstrakt z kwiatów gardenii oraz rumianku, a także proteiny mleczne, olej z nasion bawełny, olej z nasion kakaowca. Dalej wpadło mi w oko parę silikonów i PEG-ów.


            Odżywka ma fajną, lekką konsystencję, przez co łatwo nakłada się ją na włosy.  Ma lekko pomarańczowe zabarwienie i przyjemny zapach,  w którym wyczuwam słodko-ziołowe nuty... :) Włosy nie piją jej w nadmiernych ilościach, a mimo to uzyskuję odpowiedni efekt, więc można powiedzieć, że jej wydajność jest bardzo dobra. :) 


            A jak spisuje się na włosach? Używam odżywki niemal do każdego mycia, i najlepsze efekty zauważyłam po ich wysuszeniu - włosy są wygładzone, miękkie, nawilżone, oraz odpowiednio dociążone. Łatwo można je rozczesać i nie puszą się, nawet przy zmiennych warunkach pogodowych. 
           Kiedy pozostawiam włosy do samodzielnego wyschnięcia początkowo wydają się być nieco szorstkie, jednak później pojawia się efekt miękkości, gładkości i porządnego nawilżenia włosów. Spisuje się dobrze kiedy pozostawiam włosy ot tak, a także kiedy mam chęć na stylizację i fale. 
           Polecam nakładać ją od ucha w dół - im bliżej skóry głowy, tym szybciej włosy się przetłuszczają. 
           Trzymana dłużej, około 30 minut, nie dawała aż tak dobrych efektów, więc polecam stosować zgodnie z zaleceniami producenta. :) 



           O ile szampon spisał się poprawnie, tak z odżywką polubiłam się i przez nią odpuściłam stosowanie maseczek pobudzających porost włosów ;-) Szybko i przyjemnie uzyskuję satysfakcjonujący mnie efekt na włosach - wystarczy szybkie mycie, parę minut z odżywką na włosach, suszenie i... gotowe! :) 


         
           Miałyście do czynienia z tymi kosmetykami? Może chciałybyście je wypróbować? ;) Co sądzicie o indywidualnym podejściu firmy? 





           Serdecznie pozdrawiam! :*

#272. Blogerski Dzień Kobiet w Chełmie - mała relacja :)

          Wczoraj chyba każda z nas świętowała Dzień Kobiet na różne sposoby. Ja razem z dziewczynami z Lublina i okolic wybrałam się na świetne spotkanie zorganizowane przez Klaudię w Chełmie. :) 

          Na początek trasa z Lublina do Chełma w towarzystwie dziewczyn: Moniki, naszego kierowcy, Ewelinki i Moniki. Oczywiście droga pełna śmiechów, plotek i nowinek. Doleciały do mnie informacje ze świata blogosfery, które stety lub niestety ominęłam. Kiedy dojechałyśmy na miejsce i trafiłyśmy do knajpki Crazy Piramid Pizza, przywitała nas organizatorka, z częścią przybyłych już dziewczyn i Panem Jackiem z firmy Futurosa
         Usadzone w pełnym komplecie, mogłyśmy przypiąć imienne przypinki, które widać u każdej z nas :) Na spokojnie mogłyśmy także zamówić coś do jedzenia i przystąpić do wysłuchania wcale nie krótkiej prezentacji. :) Zanim jednak nastąpiło przemówienie Pana Jacka, okazało się, że ma dla nas niespodziankę w postaci różyczek z okazji Dnia Kobiet. Niesamowicie miły gest, który myślę, że ucieszył każdą z nas tak samo! :) 






          W momencie prezentacji dostałyśmy także małe upominki, dzięki którym mogłyśmy zapoznać się chociaż częściowo z asortymentem firmy. Dodatkowo możliwe było wypróbowanie perfum (tu ciekawostka: produkowane są w moim rodzinnym mieście, w Nisku :) ), oraz innych produktów. Na koniec miałyśmy możliwość ,,pomacać'' i wybrać sobie cień mineralny lub lakier do paznokci wedle naszego uznania. :) Przyznam, że prezentacją byłam zachwycona, zwłaszcza że to mój pierwszy kontakt z firmą, pomijając próbę dostania się na wakacyjne praktyki w Nisku :)





          Dalej miałyśmy czas dla nas, który oczywiście przeznaczony był na rozmowy i ploteczki. Przy okazji dokonywane były drobne transakcje :) Po raz kolejny miałam także przyjemność spotkać chłopców Sylwii :) Niestety dość szybko nasze blogujące mamusie uciekły ze spotkania. 

          Na koniec Klaudia przygotowała dla nas także parę upominków, więc można powiedzieć że z Chełma wyjechałyśmy dopieczone do granic możliwości :) 







          Oczywiście śmiesznych zdjęć nie mogło zabraknąć :)) 
         


          Podobnie jak tych grupowych:






          Na tym oczywiście nie koniec, bo po powrocie do Lublina, mój Krzysztof przygotował dla mnie jeszcze jedną niespodziankę - dostałam mojego pierwszego tulipana! :D Może dziwnie to zabrzmi, ale nigdy wcześniej mi się taka przyjemność nie zdarzyła :) 



          Trzeba przyznać, że Dzień Kobiet był niesamowicie udany i szkoda że jest tylko raz do roku! :D A dzisiaj musiałam się zmierzyć i uporać z torbami i torebeczkami pochowanymi i poupychanymi jak się tylko dało :))










             Nasz Dzień Kobiet sponsorowali (jak ja nienawidzę tego słowa :D):




            Klaudia, spisałaś się rewelacyjnie, dziękuję za możliwość uczestniczenia w tym spotkaniu! :*




            A jak minął Wasz Dzień Kobiet? :)



           Pozdrawiam! :*

#271. Walczymy z zalegającymi kosmetykami! :)

          Myślę, że wiele z Was, podobnie jak ja, ma sporą ilość zalegających kosmetyków. Dlatego też, postanowiłam powrócić do realizacji projektu denko. Łatwiej jest mi zmobilizować się do zużywania kosmetyków. 
          Możecie zapytać dlaczego zrezygnowałam prawie rok temu... Odpowiedź jest prosta - pod koniec miesiąca czekała mnie przeprowadzka, a przewożenie zużytych opakowań po kosmetykach, to byłoby już lekkie przegięcie ;-) 


          Tak więc dzisiaj podsumowanie zużyć, a także mini-recenzje kosmetyków ;-) Produkty podzieliłam mniej więcej na małe podgrupki, np. kosmetyki do mycia, pielęgnacja włosów, ciała, twarzy, kolorówka... :)




1. Soraya, So Fresh! Żel pod prysznic Chocolate Kiss - jak Soraya to i seria dziewczęca w uroczych opakowaniach. Ten produkt wybitnie podbił moje serce, przede wszystkim swoim zapachem, który umilał każdą kąpiel. Przypominał mi budyń czekoladowy.... *_* Podobnie z jego gęstą konsystencją, która wpływała pozytywnie na jego jakość. Codzienne kąpiele z tym żelem to prawdziwa przyjemność! :)

2. Corine de Frame, Mleczko do demakijażu twarzy i oczu - ten kosmetyk kupiłam już dość dawno temu, po miłym zaskoczeniu, jakim były próbki kremów tej marki. Oczekiwałam dobrego, ale delikatnego demakijażu zwłaszcza po obietnicach producenta, że mleczko nadaje się także dla cery wrażliwej. Wielkie było moje rozczarowanie, kiedy okazało się, że czasami i 3 waciki nasączone mleczkiem nie wystarczają, żeby zmyć całkowicie makijaż oka. Jak na złość wydajność tego kosmetyku była szalenie dobra. Kiedy już w końcu mleczko zaczęło się kończyć, podrażniło wrażliwe okolice oczu. Czułam jakby płonęły mi całe powieki... Po kilkukrotnym przemyciu buzi i oczu wodą, a na koniec próbką żelu do mycia twarzy BANDI (4) pieczenie i ból ustały.. Jednak bez wahania resztkę wyrzucam i naprawdę odradzam, jeśli kiedykolwiek będziecie się nad nim zastanawiać!

3. Joanna Naturia, Żel do higieny intymnej z ekstraktem z kory dębu - produkty Joanny do higieny intymnej jak dla mnie są dobrymi, ale raczej przeciętnymi kosmetykami. Ten żel spisywał się w 100%, bo i dobrze mył i nie podrażniał, ale za to śmierdział chemią gospodarczą... Zużyłam ze względu na działanie, jednak zapach totalnie mnie odrzucił ;-) 

4. BANDI, EcoSkin Care, Kojący żel myjący - zużyłam go w sytuacji awaryjnej, na raz. Skoro kojący, to liczyłam że złagodzi ból spowodowany podrażnieniem mleczkiem do demakijażu (2) i... nie zawiodłam się. Po wcześniejszym potraktowaniu buzi dużą ilością wody i użyciu tego żelu ból i pieczenie ustały, a buzia była odświeżona, nie odczułam żadnego dyskomfortu. Cieszę się, że miałam tę próbkę w sytuacji awaryjnej ;) 

5. Biały Jeleń, PRObiotic, Specjalistyczna emulsja do mycia twarzy - moja pierwsza myśl po zobaczeniu tego produktu? Bomba! Biały Jeleń - super. Specjalistyczna emulsja? Rewelacja! Probiotyki? Wow! Później zaczęłam używać to cudeńko i początkowo byłam zadowolona. Do czasu.. Okazało się, że i ta specjalistyczna emulsja podrażniła moją buzię, jednak w nieco inny sposób niż mleczko Corine de Frame (2). Po około dwóch tygodniach codziennego stosowania okazało zaczęłam zauważać na mojej buzi zwiększoną ilość pojawiających się krostek, które ostatnio praktycznie mi nie dokuczały. Jedyną nowością w pielęgnacji był Biały Jeleń, więc odstawiłam go w pierwszej kolejności, resztę pielęgnacji pozostawiłam bez zmian. Już pewnie wiecie co dalej... Problem po paru dniach udręki sam się rozwiązał, a problemy z trądzikiem nie wróciły, podobnie jak ja do tej emulsji. 
Jednak co twarz to opinia - słyszałam wiele pozytywów na temat tej emulsji, więc to chyba tylko ja miałam pecha ;-)



6. Maseczka drożdżowa babci Agafii - tu mogłabym pisać i pisać i byłyby to same pozytywy... Jeśli chcecie poczytać o niej i zobaczyć efekty, jak wpłynęła na moje zapuszczanie, zapraszam TUTAJ. Generalnie - polecam! :)

7. Bioelixire, Argan Oil Serum - świetne serum do włosów, które bardzo dobrze zabezpiecza końcówki, nie obciąża nawet w dość sporych ilościach, nadaje się do codziennej pielęgnacji, oraz jako kosmetyk termoochronny. Jedynym minusem jest opakowanie, ponieważ przez dość duży otwór wydobywa się zbyt duża ilość kosmetyku. Mimo wszystko jest to bardzo wydajny kosmetyk, który jest wart polecenia. 



8. Eveline, Slim extreme 4D, Intensywne serum redukujące tkankę tłuszczową - w obietnice producenta typu wyszczuplenie, czy zmniejszenie obwodu brzucha nie wierzyłam i nie wierzę. Zwalczanie cellulitu? W kompleksowej pielęgnacji i przy dobrej diecie jest to możliwe. Ja stosowałam ten produkt zamiennie z balsamem do ciała, głównie skupiając się na brzuchu, udach i pośladkach. Wchłanianiu towarzyszył efekt chłodzący, który utrzymywał się jeszcze przez dłuższą chwilę. Początkowo byłam przerażona i od razu ubierałam się w piżamkę i szlafrok, a najchętniej wskoczyłabym jeszcze pod kołdrę ;) Później przyzwyczaiłam się i polubiłam to serum. Przy regularnym stosowaniu zauważyłam, że partie skóry, na których najbardziej się skupiłam były wygładzone i napięte. Jedyne co zmieniłabym w tym kosmetyku, to opakowanie, zdecydowanie bardziej wolę te z pompką ;-)

9. Kamill, Krem do rąk Soft&Dry - miniaturka kremu, która doczekała się recenzji na blogu. Możecie przeczytać ją pod TYM linkiem. W skrócie: jest to świetna opcja, żeby wrzucić krem do torebki, zabrać ze sobą na pracownię, czy wrzucić do fartucha na laboratoriach (w moim przypadku :)). Sam produkt dawał delikatne nawilżenie, szybko się wchłaniał i nie pozostawiał tłustej warstwy. Do codziennej pielęgnacji suchej skóry się nie spisze, ale na wyjścia z domu jest idealny :)

10. Cien, Moisturising Hand Cream - niesamowity krem, który kosztuje grosze, jest dostępny w każdym Lidlu, jest szalenie wydajny i rewelacyjnie nawilża... Moje małe odkrycie :) Pełną recenzję kremu przeczytacie TUTAJ.




11. BANDI, Krem z kwasem pirogronowym, azelainowym i salicylowym (2x);
12. BANDI, Krem z kwasem migdałowym i polihydroksykwasami:
Początkowo bałam się kremów z kwasami, jednak kiedy uzbierałam kilka próbek chętnie zabrałam się za testowanie. Małe saszetki okazały się bardzo wydajne i około 3 tygodnie używałam kwasów zamiast poprzedniego kremu na noc. Okazało się, że niepotrzebny był mój strach, a z próbek jestem niesamowicie zadowolona i chętnie kupiłabym pełnowymiarowe opakowanie. Przestałam odczuwać ściągnięcie i suchość skóry, cera się unormowała, a przy odpowiedniej pielęgnacji zauważyłam także zmniejszone pory. Obiecałam sobie, że po zużyciu kremów na noc, na pewno wrócę do kwasów. 

13. Ziaja, Przeciwzmarszczkowy pietruszkowy krem pod oczy i na powieki - kolejny tani, wydajny i bardzo dobry produkt. Używałam go bardzo długo, nigdy nie podrażnił okolic oczu, żadnych zmarszczek nie zauważyłam, nigdy nie zawiódł przy wykonywaniu makijażu ;-) Pełną recenzję możecie przeczytać TUTAJ

14. Soraya, So Pretty! Peeling orzechowo-morelowy - kolejny rewelacyjny kosmetyk od Sorai. Nie wiem czemu zawsze podchodziłam z dystansem do tej marki. Obecnie ta seria, to moje ulubione kosmetyki ;-) Peeling był rewelacyjny: świetnie radził sobie ze złuszczaniem naskórka, nie podrażniał, mogłam ,,regulować'' jego moc, pięknie pachniał, był idealny do codziennej pielęgnacji. Więcej na jego temat TUTAJ. Generalnie polecam każdemu! :)




15. Glazel, Super Finish Powder - próbka pudru sypkiego marki Glazel. Produkt sam w sobie był całkiem niezły. Fajnie matowił cerę i wykańczał makijaż, jednak ten efekt był dla mnie zbyt krótkotrwały. Z wydajnością sprawa wygląda trochę gorzej, ponieważ dość spora próbka skończyła mi się po około dwóch tygodniach. Gdybym miała stać przed wyborem kupić-nie kupić, na pewno zrezygnowałabym z tego pudru. 

16. E.l.f. Matująca pryzma COOL - w tym przypadku ciężko mi się określić co sądzę o tym kosmetyku... Pryzma bardzo dobrze wyrównywała koloryt cery, dobrze matowiła buzię, makijaż raczej nie wymagał większych poprawek. Dość szybko jednak zauważyłam ,,denko''. Jeden kolor ubywał szybciej, inny zostawał praktycznie nie ruszony, a na koniec pryzma sama z siebie pękła, i niespecjalnie nadawała się już do użytku. Gdybym miała zdecydować czy kupię ją ponownie, zdecydowanie mówię NIE. 






            Nieco się rozpisałam... :) Gratuluję wszystkim, którzy wytrwali ze mną do samego końca. Ciekawa jestem Waszych opinii o kosmetykach,, które opisałam, i które Wy znacie. A może zastanawiacie się nad zakupem któregoś z nich i pomogłam rozwiać Wasze wątpliwości? :)

            Lubicie tego typu wpisy? 





            Serdecznie pozdrawiam! :*