#219. Kąpiel z Joanną, oraz krótkie podsumowanie współpracy

       Dziś trzeci i post dotyczący ostatniej współpracy z Laboratorium Kosmetyczne Joanna



        W tym poście na tapetę bierzemy produkty typowo kąpielowe - żel pod prysznic oraz żel do higieny intymnej. ;-)

       
        Na początek odświeżający żel pod prysznic z mango i papają:




        Żel zamknięty jest w standardowej przezroczystej buteleczce o pojemności 100 ml, opatrzonej w dość prostą i przejrzystą grafikę (biel, owoce, pani biorąca prysznic.. :D). Zamknięcie charakterystyczne, podobnie jak inne - solidne, nie otwiera się pod wpływem nacisku. 



        Na odwrocie znajdują się informacje od producenta dotyczące kosmetyku:



        Producent zapewnia o ekstraktach owoców znajdujących się w składzie, nawilżeniu, odświeżeniu, przyjemnym zapachu... Jak to jest w rzeczywistości? 

        W składzie faktycznie znajdziemy ekstrakty z papai i mango za substancjami myjącymi. Dalej substancje koserwujące, zapach, barwniki:



        Sam żel jest koloru pomarańczowego, a jego konsystencja jest lekka i dość rzadka. Często pod prysznicem zdarza się, że ucieknie między paluszkami, przez co dużo traci na wydajności. Polecam go w duecie z gąbką - wystarczy wtedy niewielka ilość produktu do umycia całego ciała. 


     
        Warto wspomnieć o zapachu - spodziewałam się bomby owocowej, jak w przypadku peelingu. Po otwarciu poczułam bardzo słodką, aż mdłą woń żelu. 

        Po małym rozczarowaniu z zapachem, czas na efekty. Żel naprawdę dobrze oczyszcza skórę, nie wysusza jej, nie jest konieczne użycie balsamu po kąpieli. Skóra jest miła w dotyku i dobrze nawilżona. Zapach nie utrzymuje się na skórze po wyjściu spod prysznica, co w moim przypadku bardzo mnie cieszy :) 
        Raz zrobiłam mały eksperyment, żeby sprawdzić poziom wysuszenia/nawilżenia skóry po kąpieli... Jedną nogę posmarowałam balsamem, drugą po prostu wytarłam i poszłam spać. Następnego dnia rano poczułam naprawdę niewielką różnicę w nawilżeniu i gładkości. ;-)




        Drugim kosmetykiem, który używam podczas kąpieli to łagodzący żel do higieny intymnej z ekstraktem z nagietka lekarskiego:



          Podobnie jak inne kosmetyki z serii Naturia, które otrzymałam do testów, żel zamknięty jest w przezroczystej buteleczce o pojemności 100 ml. Zamknięcie i tu mnie nie rozczarowało, jest identyczne i równie wytrzymałe.



          Na odwrocie znajdują się informacje od producenta:



    
        Faktycznie nagietek, ma właściwości łagodzące i przeciwzapalne, a kwas mlekowy jest odpowiedzialny za prawidłowy odczyn pH. Ale jak przedstawia się cały skład kosmetyku? 


         Zaczyna się typowo - od substancji myjących. Dopiero w połowie znajdujemy ekstrakt z kwiatów nagietka lekarskiego, dalej pantenol, alantoinę, kwas mlekowy. Za tymi dobrociami znajdziemy zapach, sól, substancje konserwujące.
        Producent na froncie opakowania zapewniał o braku parabenów i potwierdzam to :)


        Żel jest koloru mlecznobiałego, dość gęsty w porównaniu z moimi ulubieńcami (kremowe płyny do higieny intymnej Ziai). Jest też bardzo wydajny.



        Zapach jest przyjemny, chociaż bardziej przypomina mi połączenie rumianku z cytryną :) A jak żel sprawdza się w swojej roli? Prawidłowo - nie miałam problemów z żadnymi infekcjami, więc nie wiem jak z działaniem łagodzącym, ale na tyle, ile go używam, jestem z niego bardzo zadowolona. Dodatkowo nie sprawia większych problemów, jak podrażnienia, czy swędzenie. 


       Podsumowując są to bardzo dobre kosmetyki do codziennej pielęgnacji ciała pod prysznicem. Żel do kąpieli nie skradł mojego serca zapachem, ale za to żel do higieny intymnej spełnił się w swojej roli bardzo dobrze. 
       Produkty te możecie dostać w cenie około 4-5 zł. ;) Skusicie się? 





       A na koniec jakże długiego posta małe podsumowanie współpracy: 



      Do testów otrzymałam 5 produktów z serii Naturia w buteleczkach po 100 ml. Podzieliłam je sobie na trzy grupy - kosmetyki do pielęgnacji ciała pod prysznicem, produkty do włosów, oraz solo peeling do ciała.

       Moim ulubieńcem z tej piątki okazał się peeling z czarną porzeczką - mimo lekkiego ścierania przepadłam przez jego cudowny, owocowy zapach. Bardo przyjemnie wygładza skórę. Jego pełną recenzję znajdziecie TUTAJ.

       Na drugim miejscu znalazł się szampon do włosów z miodem i cytryną - bardzo dobrze oczyszcza włosy, jest wydajny, przyjemnie pachnie, nie przetłuszcza dodatkowo włosów. Pełna recenzja TUTAJ.

       Na ostatnim miejscu podium nie umiem umieścić jednego produktu - są to dwa kosmetyki. Odżywka bez spłukiwania, oraz żel do higieny intymnej. Mimo, że odzywkę bardzo lubię, i towarzyszy mi zawsze w łazience, nie wywarła na mnie wielkiego wrażenia. Jest poprawna, dobrze działa na włosy, nie obciąża, nie przetłuszcza ich dodatkowo, fajnie spisuje się przy zabezpieczaniu końcówek i utrzymywaniu odpowiedniego nawilżenia włosów. Pełna recenzja znajduje się TUTAJ.
       Żel do higieny intymnej spisał się tak, jak powinien w swojej roli. Myje, nie powoduje podrażnień, ma fajny skład i kilka naprawdę dobrych substancji, które zapewniają mu miano łagodzącego. 

        Na samym końcu znajduje się żel pod prysznic z mango i papają, głównie przez swój zapach - zbyt słodki, aż mdły. Poza tym jest to dobry produkt myjący, który nie wysusza skóry i nie podrażnia jej.



        Chciałabym na koniec bardzo podziękować za możliwość przetestowania tych produktów pani Paulinie oraz Laboratoirum Kosmetycznemu Joanna.

KLIK




         Fakt, że kosmetyki dostałam w ramach współpracy nie wpłynął na moją opinię o nich. 





       Serdecznie pozdrawiam i życzę spokojnej niedzieli :*

#218. Pielęgnacja włosów z Joanną

       Dzisiejszy post, to pierwszy post na nowym mieszkanku! Mam nadzieję, że będzie mi się tu bardzo dobrze blogowało! :) A przychodzę do Was z kosmetykami pielęgnacyjnymi do włosów od Joanny i są to: szampon i odżywka bez spłukiwania do włosów suchych i zniszczonych :)



        Myślę, że są to znane Wam kosmetyki chociażby ze sklepowych półek. ;-) Odżywka bez spłukiwania Joanny to absolutny must have w łazience, a szampon... kusił od dawna, ale jakoś nigdy nie wpadł w moje ręce ;) Do teraz!


        Na początek - szampon z miodem i cytryną. 



        Szampon zamknięty jest w przezroczystym opakowaniu, które mieści 100 ml produktu. Oprawa graficzna jest prosta - zawiera główne informacje o produkcie, do jakiego typu włosów się nadaje. Zamknięcie jest solidne, nie spowoduje przykrej niespodzianki w podróży ;-)



       Na odwrocie znajdziemy parę słów od producenta o produkcie, składnikach aktywnych, sposobie użycia, a także o efektach, jakie może nam zapewnić kosmetyk. 



       W szamponie do włosów ważny jest dla mnie skład - staram się unikać silikonów w produktach myjących. Tu znajdziemy substancje myjące, pochodną miodu (brzmi niezbyt dobrze, ale przenika ona w głąb włosa, dzięki czemu utrzymuje jego wilgotność - zgodność z informacją na zdjęciu powyżej :) ), ekstrakt z owoców cytryny. Dalej zapach, konserwanty, barwniki. 



       Jak widać silikonów brak! :) Dla zapalonych włosomaniaczek może nie być idealny, ale mnie zadowala w 100%. 

       Konsystencja szamponu jest lekka, dość rzadka. Kolorem i zapachem przypomina miód ;-) Bardzo ucieszył mnie fakt, że zapach utrzymuje się na włosach po umyciu. Niewielka ilość dobrze się pieni, więc wydajność jest bardzo dobra. 




       Włosy po umyciu są odświeżone, dobrze oczyszczone, sypkie. Nie oczekuję nawilżenia po produkcie myjącym, dlatego też bałam się plątania włosów. Nic takiego nie miało miejsca. Szampon jest jak najbardziej poprawy i godny polecenia. 



      
       Drugim kosmetykiem jest chyba już legendarna odżywka bez spłukiwania.


        Podobnie jak szampon, odżywka zamknięta jest w opakowaniu mieszczącym 100 ml produktu. Oprawa graficzna jest niemal identyczna, z tą różnicą, że buteleczka jest utrzymana w odcieniach bieli. Zamknięcie równie solidne, jak w innych produktach Joanny:



       Na odwrocie, tradycyjnie już, umieszczone są informacje od producenta:



        Składem nigdy się nie interesowałam - kupiłam kosmetyk z polecenia i tak już zostało ;-) A co tam się znajduje? Z ciekawszych i przyjemnych dla włosów składników - pantenol, pochodna miodu, ekstrakt z owoców cytryny. 



       Konsystencja odżywki jest lekka, choć gęsta i treściwa, nie spływa z dłoni. Zapach już nie jest tak przyjemny, lekko chemiczny, ale nie drażniący. Wystarczy niewielka ilość aby wmasować ją we włosy. Jest bardzo wydajna, pełnowymiarowe opakowanie wystarcza mi na kilka miesięcy. ;) 
       


        Włosy po zastosowaniu odżywki nie są obciążone, ani posklejane. Często do niej dodaję kropelkę silikonowego serum, w celu lepszego zabezpieczenia końcówek i w tej roli spisuje się idealnie.



       Ostatnio odważyłam się po raz pierwszy od dawna odstawić odżywkę do spłukiwania i po umyciu włosów szamponem Joanny, zastosowałam tylko tę odżywkę. Z przerażeniem oczekiwałam kołtunów, suchej szopy na głowie. A co zobaczyłam? Gładkie, nawilżone z lekkim połyskiem włosy. Byłam pod wrażeniem, głównie szamponu, bo to jego się najbardziej obawiałam. ;-) 

       Przyznam też, że próbowałam odżywką umyć włosy - w tej roli spisała się równie dobrze, chociaż wtedy bardzo traci na wydajności. Osobiście wolę ją w tradycyjnym wydaniu. ;)


       Zostanę wierna odżywce, a szampon będzie częściej gościł w mojej łazience. Z chęcią wypróbuję jeszcze inne wersje. ;)



       Te produkty dostaniecie niemal wszędzie w cenie około 4-5 zł za opakowanie o pojemności 200 ml. Niska cena, świetne zapachy, dobre działanie, czego chcieć więcej? :) Gorąco polecam oba produkty, są warte wypróbowania! 



       Pozdrawiam! :*

#217. Peelingująca czarna porzeczka od Joanny ;-)

      Całkiem niedawno po krótkiej, ale konkretnej wymianie maili z Panią Pauliną nawiązałam nową współpracę z Laboratorium Kosmetycznym Joanna.
KLIK

       Przyznam szczerze, że ucieszył mnie ten fakt, bo firmę znam i lubię za dobre produkty w cenach na każdy portfel! :) W przesyłce otrzymałam 5 produktów po 100 ml z serii Naturia




      Znalazłam tam łagodzący żel do higieny intymnej z ekstraktem z nagietka lekarskiego, odświeżający żel pod prysznic z mango i papają, wygładzający peeling myjący z czarną porzeczką, szampon oraz odżywkę bez spłukiwania z miodem i cytryną do włosów suchych i zniszczonych. 
      W ciągu najbliższych dni możecie spodziewać się recenzji każdego z powyższych produktów, a na koniec post podsumowujący produkty wraz z ich rankingiem! :) 



      Na dobry początek chciałam napisać parę słów na temat cudownie pachnącego peelingu :)




       Moje pierwsze skojarzenie z peelingami Joanny to cudowny, soczysty zapach! Ten nie różni się od pozostałych, z którymi miałam styczność w przeszłości.. Ale od początku :)


       Produkt zamknięty jest w przezroczystej buteleczce, która mieści 100 g produktu. Opakowanie jest wygodne, nie wyślizguje się z dłoni pod prysznicem dzięki wyprofilowaniom. Grafika jest prosta, przejrzysta, utrzymana głównie w bieli. Na froncie znajduje się smakowicie wyglądająca czarna porzeczka ;-) 
       Peeling jest barwy fioletowej z widocznymi ciemnymi drobinkami i pęcherzykami powietrza. 






       Buteleczka jest zamykana z charakterystycznym kliknięciem, co gwarantuje bezpieczne przechowywanie. Przyznam, że robiłam tym produktom mały test: ściskałam z całych sił opakowania i... żadnych niemiłych niespodzianek ;) 



       Obietnice producenta są niezwykle kuszące ;-) Czy są zgodne z prawdą opowiem pod koniec posta ;)




        Poniżej zoom na skład produktu oraz sposób użycia:



       Na początku składu znajdziemy substancje myjące i glicerynę. Za połową znajduje się ekstrakt z owoców czarnej porzeczki, zapach, barwniki... Niewiele dobrego, ale sama nie wiem jak powinien wyglądać idealny skład peelingu. Ważniejsze w tym momencie jest dla mnie działanie, o czym już za chwilę. ;-)


     Konsystencja produktu jest gęsta, nie lejąca, nie ma opcji żeby peeling przeciekał między palcami pod prysznicem. Jak wcześniej wspomniałam - zawiera drobinki ścierające, oraz coś jakby pęcherzyki powietrza ;)
     Warto wspomnieć też o oszałamiającym zapachu.. Rewelacja! Słodki i soczysty, ale nie mdły. Aż chciałoby się spróbować....! :)





       A teraz część najważniejsza! Efekty, działanie, wrażenia... :) Pachnidełko faktycznie może służyć za produkt myjący - podczas masażu tworzy się delikatna piana, która zapewnia efekt czystej skóry, chociaż ja osobiście wolę zastosować peeling dopiero po żelu pod prysznic. Mimo delikatnego ścierania skóra jest gładka i nawilżona, nie ma większej potrzeby stosowania balsamu do ciała po kąpieli. Byłabym zachwycona, gdyby peeling miał mocniejsze drobinki, do ciała lubię typowe drapacze - najchętniej szorstka strona gąbki :) Z tego powodu wydajność produktu spada, jednak w takiej cenie jestem w stanie przymknąć na to oko. Szkoda, że zapach po kąpieli nie pozostaje na skórze..



       Peeling dostaniemy niemal w każdej drogerii w cenie około 4 zł. Gorąco polecam szczególnie dla fanek (i może fanów? są tu mężczyźni?! :D) słodkich zapachów. Za takie pieniążki aż szkoda nie wypróbować, uwierzcie! :) 
            




       Pozdrawiam! :)

#216. Szybki post chwalipięty ! :)

       Nie wytrzymałam i od razu po odebraniu przesyłki z wygraną z rozdania u Jamapi, zabrałam się za otwieranie, robienie zdjęć i... testowanie !  I tak pojawił się szybki post chwalipięty :)


       Przesyłka była cudownie zapakowana: 


      
       Próbując niczego nie zepsuć i przedostać się przez kolejne warstwy dotarłam w końcu do tego: 



        Nie wiem, czy jesteście w stanie wyobrazić sobie moją radość, naprawdę swego czasu bardzo chciałam je mieć, ale... jakoś nie po drodze mi z nimi było. A tu nagle same do mnie przyszły... :) 

        Od razu musiałam wypróbować lakiery i tak oto mogę wrzucić Wam pierwsze mani z udziałem marmurków Lemax! :) 



       Co sądzicie o takim połączeniu? Lubicie lakiery marmurkowe? Podobają Wam się? ;-)



      Pozdrawiam! :*

#215. Flormar, Long Wearing Lip Gloss, L422.

      Dziś przychodzę do Was z mini recenzją błyszczyka marki Flormar. Kuszący ciemny, zgaszony róż oznaczony jest jako L422, w dodatku do użycia zachęcają obietnice producenta dotyczące trwałości, błysku i efektu mokrych ust. ;-) 



       
       U mnie niestety lekko się pościerały napisy, ponieważ często noszę go przy sobie w torebce, lub w kosmetyczce ;-) Przezroczyste opakowanie idealnie ukazuje kolor i mieści w sobie 4,5 ml błyszczyka. Po odkręceniu ukazuje nam się dość specyficzny ale i bardzo wygodny w użyciu aplikator:


        Na aplikator nie nabiera się zbyt dużo produktu, łatwo nakłada się na ustach, nadając piękny blask, oraz lekki kolor. Błyszczyk sam w sobie jest dość gęsty i kremowy, ale nie przeszkadza to w użytkowaniu, nie powoduje wrażenia sklejonych ust. 

  


        Uwielbiam blask, oraz jednolitą warstwę, którą tworzy na ustach po dwóch pociągnięciach aplikatora, nie wchodzi w załamania, zjada się równomiernie, powoli tracąc na blasku. Zapach i smak ciężko zdefiniować, ale określiłabym go jako delikatny lub neutralny ;-)  
       Zaskoczyła mnie bardzo jego trwałość! Żaden błyszczyk nie utrzymywał się tak długo na moich ustach, jak ten! Po 1,5 godziny nadal jeszcze czuć jego cienką warstwę. Dzięki trwałości oraz konsystencji jest też wydajny. 


    
       Błyszczyk świetnie spisze się w dziennym makijażu, jak i tym mocniejszym, gdy postawimy na mocno podkreślone oko. 


       Za ten produkt zapłacimy około 15 zł oraz możemy go dostać w różnych wersjach kolorystycznych. 

      Na pewno będę rozpaczać kiedy go zużyję, ponieważ nie mam dostępu stacjonarnie do kosmetyków Flormar :(


      Co sądzicie o tym błyszczyku? Podoba Wam się taki efekt na ustach?  


      Na koniec przesyłam Wam Flormarowego buziaka! :) :*


#214. W końcu zrozumiałam o co tyle szumu wokół Yankee Candle.. ;)

                Długo zastanawiałam się o co chodzi z wielkim szałem na woski Yankee Candle – tyle zachwytów o coś, co nawet nie jest świeczką?! :D W końcu postanowiłam sama sprawdzić  co i jak. Dorwałam kominek, a podczas ostatniej wizyty w Lublinie dzięki Mani odwiedziłam sklep Serce Natury, gdzie kupiłam stacjonarnie 3 woski:



                Na początek wybrałam: Warm Spice, Black Coconut, oraz Pineapple Cilantro, każdy po 6 zł.

                Jako pierwszy odłamałam i odpaliłam Pineapple Cilantro, z owocowej linii zapachowej – połączenie ananasa z odrobiną kolendry, cytrusów, oraz kokosa. No i zrozumiałam o co w tym wszystkim chodzi!
                Po chwili poczułam piękny, słodki, ale nie duszący zapach unoszący się w mieszkaniu, coś wspaniałego ;) Aż milej przebywać w takim pomieszczeniu. Nawet po zgaszeniu i zastygnięciu wosku, czuć delikatny zapach unoszący się w powietrzu…



                Czuję że woski będą często gościć w moim kominku ;) Co sądzicie o Yankee Candle? A może polecicie mi jakieś konkretne zapachy, które warto zakupić? :) 





                Pozdrawiam serdecznie! :*

#213. Jagodowo-lawendowe oczyszczanie twarzy z Oriflame :)

                 Dzisiaj przychodzę z małą recenzją kojącego żelu oczyszczającego Oriflame z serii Pure Nature. Producent zapewnia, że produkt zawiera organiczne ekstrakty jagody i lawendy i jest odpowiedni do każdego typu skóry, nawet wrażliwej i naczynkowej.



                Buteleczka utrzymana jest w barwach fioletu i bieli, wykonana jest z nieprzezroczystego plastiku, a szkoda, bo nie widać zużycia.. Lekko matowa zakrętka nie sprawia problemów pod prysznicem, kiedy chcemy umyć twarz. Opakowanie zawiera 150 ml żelu.



                Podchodziłam sceptycznie do tego produktu, ponieważ nie lubię lawendy, ale po pierwszym odkręceniu buteleczki przepadłam – poczułam delikatny, ale słodki zapach jagód z lekką nutą lawendy.

                Tak jak producent zapewniał - żel zawiera ekstrakty, które znajdują się pod koniec składu (w zbyt dużym stężeniu mogą spowodować podrażnienia w przypadku bardzo delikatnej skóry). Do każdego typu cery? Myślę, że tak. Moja skóra twarzy zrobiła się dość kapryśna – raz mieszana, raz  sucha, czasami pojawiają się zmiany trądzikowe. Żel w moim przypadku nie wspomaga wydzielania sebum, ani nie przesusza nadmiernie buzi. Spokojnie można użyć go na okolice oczu – przy moich dość wrażliwych oczach z soczewkami nie spowodował żadnych podrażnień, pieczenia, czy zaczerwienienia.
                Zastosowany po demakijażu płynem micelarnym usuwa resztki podkładu. Oczyszcza i odświeża, a jego zapach dodatkowo umila proces mycia ;-) Przy lekkim makijażu (podkład, tusz), kiedy nie chce mi się bawić w pełny demakijaż używam tylko tego żelu i w tej roli także spisuje się tak, jak powinien. 

                A teraz coś, do czego mogę się przyczepić – konsystencja żelu. Jest on lekko wodnisty, więc może zdarzyć się, że ucieknie między palcami, słabo się pieni. Jednak to wszystko kwestia przyzwyczajenia oraz osobistych preferencji. ;-)



                Ogólnie jest to bardzo przyjemny i cudownie pachnący żel oczyszczający do twarzy, który może posłużyć nawet jako produkt do demakijażu. Nie powoduje podrażnień twarzy i okolic oczu. Możecie go zamówić u konsultantki Oriflame, np. pani Ani. Jeśli jesteście zainteresowane zakupem w niższej cenie niż katalogowa, możecie także zarejestrować się do klubu Oriflame TUTAJ.


                Żel otrzymałam w ramach współpracy z Anią z bloga kosmetyczny biznes (KLIK), fakt ten nie wpłynął na moją ocenę produktu. 




                Muszę przyznać, że Oriflame mnie bardzo pozytywnie zaskakuje, odrywam markę na nowo po niezbyt przyjemnych wspomnieniach sprzed lat :)


                Co sądzicie o tym żelu? Lubicie takie kompozycje zapachowe? ;-)



                Pozdrawiam! :*

#212. Zaskoczenie za niecałe 4 zł!

      Witam! :*

       Na początek parę słów wyjaśnienia - zniknęłam na parę dni, zamilkłam, chwilowo dopadł mnie spadek formy po przeziębieniu, zaraz kontuzja kostki, a jednocześnie brak czasu. Mam nadzieję, że wybaczycie mi niezbyt regularne blogowanie podczas wakacji, mam nadzieję, że już w październiku wszystko się ustabilizuje i z większą częstotliwością będę pisać ;-) 

       Dzisiaj chciałabym napisać parę słów o genialnym kremie do rąk, za niecałe 4 zł, który okazał się strzałem w 10! 
       Do ulubionych kremów należały ostatnio produkty Kamill za świetne działanie, oraz jeden marki Eveline za boski zapach. Teraz na szczycie pojawiła się marka Cien! 

        Cien, to marka kosmetyków, które można znaleźć w sklepach Lidl. Podczas jednych zakupów zapomniałam o kremie do rąk, który zawsze schowany mam w torebce. Poszłam na stanowisko z kosmetykami i wybrałam krem o największej pojemności i najprzyjemniejszym składzie. 


       Oto sprawca całego tego zamieszania. Opakowanie proste, aczkolwiek solidne, nie grzeszące urodziwą oprawą graficzną. Tubka zawiera 125 ml kremu. 




       Obietnice producenta niespecjalnie zachęcają do zakupu. Powiem szczerze, że na to nawet nie zwracałam uwagi. W pierwszej kolejności mój wzrok przyciągnął skład produktu w poszukiwaniu parafiny... A tam jej brak. Wtedy już wiedziałam, że będzie mój. :)))


       Gliceryna, olej słonecznikowy, masło shea, olej ze słodkich migdałów, pantenol, witamine E... Żadnych parafin, olei mineralnych, czy parabenów. Rewelacja! :) 


       Tubka zamykana jest na klik, nie ma opcji, żeby sama się otworzyła, więc bez problemu można krem wrzucić do torebki i mieć go zawsze przy sobie. 




       Konsystencja kremu jest dość gęsta, ale nie ciężka. Jest wydajny i szybko się wchłania, dając wrażenie prawdziwego nawilżenia dłoni. Przynosi ukojenie suchej skórze. Nie pozostawia tłustej warstwy, a podczas mycia rąk nie powoduje uczucia śliskości. 


       Jak dla mnie rewelacja - świetny skład, działanie a i cena zachęca. :) Nie spodziewałam się tak rewelacyjnego produktu do pielęgnacji dłoni w sieci sklepów Lidl! Gorąco polecam, warto wydać 3,99 zł na tak dobry krem! :) 



       Lubicie kosmetyki z Lidla? Miałyście z nimi styczność? Co myślicie o tym kremie? :) 



      Pozdrawiam! :*