#316. Perełka wśród lakierów :)

         Dzisiaj do południa zadałam Wam zagadkę na mojej stronie na facebooku, jak i na instagramie, co to za cudo na zdjęciu poniżej:


          Wasze podejrzenia padły na lakiery Lovely, Colour Alike, CC Gift of sparkle, Orly Miss Conduct... Ale jednak to nie to, chociaż nie ukrywam, na takim zdjęciu można się pomylić i szukać wielu lakierów które wyjdą podobnie w takim zbliżeniu i z fleszem ;-) Zagadkę rozwiązuję i przedstawiam Wam perełkę wśród moich lakierów, która się nazywa Aurora :)




          To lakier firmy Zoya, do którego zapewne nie jedna lakieromaniaczka wzdychała po nocach. Ja również należałam do tej gromadki, która z uwielbieniem patrzyła na te lakiery. A to cudo to fioletowa baza z ogromem niestandardowych drobinek w sobie. Do pełnego krycia wystarczają dwie warstwy, które bardzo fajnie utrzymują się na paznokciach. Jedna warstwa top coatu wystarcza do stworzenia idealnej tafli. 
          Drobinki zatopione w bazie w słońcu, jak i w sztucznym świetle ukazują swoją holograficzną moc, w innych warunkach mienią się na fioletowo i srebrno. Lakierem jestem oczarowana od samego początku, jednak jego cena mnie nieco przerażała. Szczęśliwie mogłam upolować ten lakier sporo taniej niż cena regularna, która wynosi około 40 zł za sztukę. 
          Co ważne - w składzie lakieru nie znajdziemy potencjalnie szkodliwych substancji - formaldehydu, toluenu, czy kamfory:


          A teraz zobaczcie jak prezentuje się na paznokciach w dziennym świetle:










         A jak Wam się podoba Aurora? Jesteście oczarowani podobnie jak ja? ♥




         Pozdrawiam serdecznie! ♥

#315. Uwaga! Podrażnia!

        Witajcie! Dzisiaj przychodzę do Was z paroma niezbyt pochlebnymi słowami na temat produktu do demakijażu L'Oreal z serii Mixa. Jest to dwufazowy płyn do demakijażu z przeznaczeniem do bardzo wrażliwej skóry wokół oczu, oraz dla osób noszących szła kontaktowe. Zmywa nawet makijaż wodoodporny.



        Od dwóch miesięcy nie noszę soczewek, jednak wcześniej nie miałam problemów z wrażliwymi okolicami wokół oczu. Nie pamiętam kiedy po raz ostatni coś mnie podrażniło... Ale o tym za chwilę. 
  
         Płyn ten kupiłam na promocji w Rossmanie za około 10-11 zł, zaraz po zakupie wodoodpornego eyelinera. Cena regularna wynosi około 15 zł za 125 ml. Zachęciły mnie oczywiście zapewnienia o wrażliwej skórze, kojących ekstraktach, zmywaniu makijażu wodoodpornego.



        Co się okazało... Po przyłożeniu wacika do powieki poczułam niesamowite pieczenie, oko się zaczerwieniło, zaczęło łzawić. Z drugim sytuacja wyglądała podobnie. Fakt - makijaż zmyty perfekcyjnie przy użyciu kilku wacików, ponieważ zabierając wacik z powieki, przesuwając go po jej powierzchni makijaż rozmazuje się na całej twarzy. Dwa, trzy waciki to minimum przy codziennym demakijażu. 


        Oczy po użyciu płynu są wrażliwsze, wydają się być wysuszone, ciągle towarzyszy mi uczucie ściągnięcia okolic oczu. Jak dla mnie jest to niedopuszczalne! Używałam wielu tańszych produktów do demakijażu o różnym przeznaczeniu, pocierałam mocno powieki i nigdy nic takiego mnie nie spotkało. Jestem bardzo rozczarowana tym płynem, bo nie mając problemów z wrażliwą skórą dzieje się coś bardzo niedobrego. I pomyśleć co by się mogło dziać u wrażliwców. 




          Jak Wasze wrażenia? Używacie tego produktu? Też Was podrażnia? Może wręcz przeciwnie? 






          Pozdrawiam ♥

#314. Ulubieńcy sierpnia

        Witajcie! :) Dzisiaj przychodzę do Was z małym podsumowaniem ulubieńców minionego miesiąca. Nie przedłużając - w sierpniu moimi faworytami okazała się ta przyjemna gromadka:



         Niezmiennie już po raz kolejny w ulubieńcach pojawiają się cienie Inglota, dla mnie są rewelacyjne jeśli chodzi o kolory jak i ich trwałość :) Nowością tutaj jest cień sypki 86 również Inglota. Niedługo postaram się pokazać Wam makijaż z jego udziałem, a w tym momencie musicie mi uwierzyć że jest to przepiękny brąz opalizujący na różowo. ♥ Pozostałe kosmetyki również są w kolorach różu - rozświetlacz W7 Candy Floss, który nadaje naprawdę fajny, delikatny kolor poza klasycznym rozświetleniem twarzy. Stosuję go niemal codziennie bez względu na to czy wybieram się do sklepu po bułki, do pracy czy na jakieś większe wyjścia. :) Ostatnim kosmetykiem jest przepiękna i intensywna różowa pomadka Golden Rose. Uwielbiam ją przy delikatnym makijażu, kiedy chcę zaznaczyć usta, jednak używam jej też przy mocniejszym oku ;-) Ma świetną konsystencję, cudowny kolor i naprawdę niezłą trwałość! 



          A na koniec część kosmetyków z serii Liście Manuka od Ziai, tu: tonik zwężający pory, pasta do głębokiego oczyszczania twarzy i żel z peelingiem. Ostatnio się śmiałam, że Ziaja z tą serią kosmetyków opanowała całą blogosferę, ale trzeba przyznać, że słusznie. Te produkty naprawdę dobrze oczyszczają, nie podrażniają, niewiele kosztują i mimo drobinek peelingujących w żelu i paście przeznaczone są do codziennego użytku. Dodam też że po około 3 tygodniach zauważyłam już poprawę na buzi! :) 






         A jak tam Wasi ulubieńcy? :) 




       Pozdrawiam! ♥

#313. Makijaż w kolorach jesieni ;-)

            Witajcie! ♥ Ostatnio nie ma dnia żebym wyszła z domu bez makijażu. Wszystko to z czystej chęci nauki i jak najlepszego wprawienia ręki. Powoli uczę się na własnych błędach, bawię się różnymi kolorami, jednak od paru dni to właśnie złoto jest u mnie na pierwszym miejscu. Dodatkowo jestem nim oczarowana w połączeniu z odcieniami czerwieni i bordo... To jest dokładnie to, w czym się zakochałam z pierwszymi dniami września. 

            Dzisiaj specjalnie dla Was mam makijaż w tych dość jesiennych kolorach, które totalnie zawróciły mi w głowie. ;-)




         Zapraszam do obejrzenia pozostałych zdjęć i udzielenia mi ewentualnych rad ;-) 








          Co sądzicie o takim połączeniu? Lubicie, czy może wręcz przeciwnie? Co sądzicie o mojej wersji jesiennego makijażu? Dodam jako ciekawostkę, że czerń na lini wodnej, to nic innego, niż wodoodporny eyeliner w żelu, którego użyłam do wykonania kresek na powiekach ;-) 




          Serdecznie pozdrawiam! ♥

WYNIKI ROZDANIA

        Moi Kochani, pierwszego września minął termin zgłaszania się w moim rozdaniu, dziękuję za tak miły odzew i tyle chętnych osób! :) Dzisiaj korzystając z dnia wolnego zabrałam się za losowanie zwycięzcy... Szkoda, że mogłam wybrać tylko jedną osobę.


           W losowaniu towarzyszył mi mój czerwony pomocnik ♥ Ale przechodząc do sedna... Szczęśliwą osóbką, która zgarnia nagrody jest... 


           Serdecznie gratuluję, zaraz piszę wiadomość mailową, jeśli w ciągu 3 dni nie dostanę danych do wysyłki, będziemy losować po raz drugi :) 



           Pozdrawiam ♥

#312. Rewolucyjne gumeczki czy zbędne gadżety?

        Ostatnio dość głośno zrobiło się w blogosferze o rewolucyjnych gumeczkach do włosów Invisibobble. Oczywiście nie mogło być inaczej, skusiłam się na nie i ja, po raz kolejny moja ciekawość wygrała z całą resztą. :) 



        Gumki Invisibobble reklamowane są jako rewolucyjne i trwałe gumki do włosów, które ich nie ciągną i nie wyrywają, dopasowane do każdego rodzaju włosów. Nie ściskają ich ciasno, dzięki czemu nie powodują bólu tuż przy skórze głowy, co jest częste podczas używania tradycyjnych gumek. Co więcej? 
,,Projekt gumki Invisibobble powstał w oparciu o konstrukcję zwykłego przewodu od tradycyjnej słuchawki telefonicznej. Sprężynowa budowa gumki sprawia, że ciasno utrzymuje ona włosy, ale nie powoduje ściskania ich i nie tworzy widocznych śladów, tak jak to jest w przypadku tradycyjnych gumek do włosów. Dzięki tej właściwości gumki Invisibobble są delikatne dla struktury włosów i nie niszczą ich.
Wykonane z delikatnego tworzywa, wodoodpornego i wytrzymałego, nie posiadają metalowych spojeń, które często bywają przyczyną wyrywania i ciągnięcia kosmyków podczas zdejmowania i noszenia tradycyjnych gumek do włosów." 
         No cóż, brzmi zachęcająco, a jak jest w rzeczywistości? Zacznijmy od początku - zestaw 3 gumek kosztuje około 13-15 zł, natomiast pojedyncze sztuki można dostać za około 4,50-5 zł. Ja swoje kupiłam w sklepie I-lovebeauty. Już na pierwszy rzut oka widać, że mają śliczne kolory, pomijając czerń, biel, czy brąz. Pierwsze wrażenie było małym rozczarowaniem, ot takie małe, mocno elastyczne spiralki. 



         Aby związać włosy w kucyka, lub w koka muszę opleść je trzykrotnie, co nie jest problemem, dzięki dużej elastyczności i rozciągliwości. Początkowo gumka wracała do swoich rozmiarów początkowych, jednak po dłuższym czasie rozciąga się, co można zobaczyć na pierwszym zdjęciu. Czarna jest używana niemal codziennie, różowa była użyta 2-3 razy, natomiast niebieska ani razu. 
          


         Co do moich odczuć... Faktycznie gumki nie plączą włosów, są dość delikatne, nie czuć ściągania przy skórze głowy. Używam ich zazwyczaj tylko do spania, związując włosy w koka lub kucyka. Po nocy niestety moje włosy są odkształcone przez Invisibobble, podobnie jak przy użyciu tradycyjnych gumek do włosów. Stąd też moje największe rozczarowanie. Nie wyobrażam ich sobie do związania warkocza, jednak do koka są jak najbardziej w porządku :) Przyznam jednak, że za prawie 5 zł za jedną gumkę jest to cena dość wygórowana, a ja, znając życie, prędzej czy później gdzieś je zgubię, zostawię, zapomnę o nich... 
         Przykro mi to stwierdzić, ale jest to dla mnie zbędny gadżet... :( 


         A co Wy myślicie o gumkach Invisibobble? Macie je lub może jeszcze rozważacie zakup? 





         Pamiętajcie, że jeśli się nie zgłosiliście, macie ostatnie dni na udział w moim rozdaniu! :) Zapraszam! :)





         Pozdrawiam ♥

#311. Pierwsze udane stemplowanie! ♥

         Witajcie! Dzisiejszy post miał być zupełnie w innym klimacie, daleki od tematu paznokci, jednak nie mogłam się powstrzymać przed pochwaleniem się pierwszym udanym stemplowaniem, a także przed opowiedzeniem Wam historii stempla i płytek MoYou London. :) A oto efekt mojego dzisiejszego eksperymentu: 


          Do wykonania tego zdobienia wykorzystałam stempel i płytkę MoYou London. Płytka, o której mowa to dokładnie ta z kolekcji THE PRO oznaczona numerkiem 06:



         Niestety wzorów z płytki nie udało mi się już uchwycić, jednak jak wygląda możecie zobaczyć na zdjęciu poniżej. Użyty przeze mnie wzór to ostatni w pierwszym rzędzie. :) 

żródło

          Zanim pokażę Wam więcej zdjęć czas na krótką historyjkę... :D Stempel odkupiłam od Malinki, natomiast płytki zakupiłam przy okazji zbiorowego zamówienia. Wstępnie skusiłam się tylko na dwie, bo nie byłam pewna czy uda mi się odbijanie wzorów i czy w ogóle mi się to spodoba. Płytki szybko wpadły w moje ręce, więc zaczęłam testowanie, oczywiście, z marnym skutkiem. Pamiętałam, że Mgiełka początkowo też miała małe problemy z nieodbijającymi się wzorkami, więc od razu wykonałam telefon i co usłyszałam? Stempel nie odbijał niczego, poleżał zapomniany w kącie i po czasie sam się naprawił i zaczął wszystko odbijać. Pomyślałam w pierwszym momencie że jest to przecież nie możliwe i próbowałam dalej.... Ścierałam gąbkę pilniczkiem, odtłuszczałam zmywaczem i nic nie pomagało. Przetestowałam chyba ze 30 lakierów i skutek nadal był taki sam. Próbowałam tak jeszcze parę razy w różnych odstępach czasu i ciągle nic mi z tego nie wychodziło. Dzisiaj po kilku miesiącach postanowiłam zrobić ostatnie podejście i pewnie sprzedać to w cholerę. Co się okazało? 10  z lakierów, które wcześniej nie dawały rady odbijały wszystkie wzorki, więcej nie próbowałam, bo szczękę zbierałam z podłogi :D Tak, mój stempel, podobnie jak Mgiełki odfochał się po paru miesiącach leżenia w kącie! Magia...? 

         Tak więc powstało dzisiejsze mani w odcieniach bieli i czerni ;-) Nie jest idealne, ale cieszy niesamowicie :))))






          Co sądzicie o tej płytce i wzorkach na niej? ;-) Może polecicie mi jakieś inne płytki? A może miałyście problemy ze stemplami i też w jakiś ,,magiczny'' sposób się naprawiły? :D 
          Lubicie stemple, czy może wybieracie klasyczne zdobienia paznokci? :)





          Pozdrawiam ♥

#310. Aktualizacja włosowa! Sierpień!

        Ostatni tego typu post można było zobaczyć na blogu, uwaga, uwaga...! Końcówką kwietnia, a zobaczycie go dokładnie pod TYM linkiem. Postanowiłam, że pora to nadrobić, korzystając z okazji, a raczej z wyjścia do zaprzyjaźnionej fryzjerki :) Jak wiecie od końca maja zaczęło się dużo dziać... Końcówka roku, egzaminy, obrona, praca... Nie miałam totalnie czasu na pielęgnację włosów, a tym bardziej na produkty, które pomogłyby mi w zapuszczaniu włosów. Ostatnimi miesiącami moje włosy żyły swoim własnym życiem :)

         Tak było w kwietniu:


        A tak było wczoraj przed ścięciem:


        Przez ten czas włosy urosły mi około 5 cm, ale też dość mocno osłabła ich kondycja. Po każdym myciu odżywka używana była dla formalności, do tego serum zabezpieczające oraz suszarka. Można było zauważyć rozdwojone końce, bardzo osłabione wycieniowane włosy w okolicach buzi, które zostały mocno wytarte przez poduszkę. Po ścięciu wrzuciłam fotkę na instagram, a także link do tego zdjęcia na stronie na facebooku...


          Natka zadowolona, czy nie? Jak myślicie? :) Dla ułatwienia zadania zobaczcie fotkę włosów tyłem:


           Wygląda na to, że dość dużo cm poszło z długości, jednak to tylko wrażenie po wysuszonych włosach na grubej szczotce. Pozbyłam się ich maksymalnie 3 cm, a przy okazji ogrom zniszczonych i suchych końców. Włosy od razu odżyły, lekko i bardzo przyjemnie się ułożyły. Dodatkowo podcięłam grzywkę, która odrosła po cięciu na prosto :) Niestety po fryzjerskich kosmetykach przeokrutnie swędzi mnie głowa, więc wieczorem od razu przystąpiłam do oczyszczenia włosów i nałożenia odpowiedniej odżywki. Teraz planuję od nowa zaczęć świadomą pielęgnację, opartą na obserwacji włosów, dodatkowo wspomaganą Humavitem Z (skrzyp i pokrzywa). ♥



            Co sądzicie o moim cięciu? Jak myślicie, jestem zadowolona, czy nie do końca? ;-) Jak się mają Wasze włosy? Może polecicie mi coś do włosów podatnych na zniszczenia? A może macie dla mnie jakieś rady? ;-)




            Pozdrawiam ♥

#309. Ulubieni w lipcu :)

        Witajcie! Dzisiaj przychodzę jak co miesiąc z podsumowaniem ulubionych kosmetyków minionego miesiąca :) Zapraszam na mały przegląd wybrańców!




Sleek, Paletka cieni Oh So Special - już dość mocno wysłużona, co widać po zużyciu kilku cieni. ;-) Od niej zaczynałam przygodę z makijażem, niedawno do niej wróciłam i od nowa się zaprzyjaźniłyśmy :) Świetna do wykonania makijażu, jak i jego urozmaicenia. Można nią stworzyć coś delikatnego, dziennego, a także mocniejszego, wieczorowego. Razem z Inglotem tworzy duet, który jako chyba jedyny nie roluje mi się w załamaniu powieki.
Inglot, kasetka 10 cieni - wspomniana już w lipcu kasetka z wybranymi przeze mnie cieniami do powiek w systemie Freedom. Nie rolują się, utrzymują się bardzo długo na powiece nawet bez bazy. Polecam je z czystym sumieniem. Najfajniejsze w tym wszystkim jest to, że kasetkę uzupełniamy według swoich upodobań, nikt nie narzuca nam konkretnych kolorów. :) Niedługo zapewne będę chciała napisać Wam co nieco o tych cieniach.. ♥



Inglot, Płyn do czyszczenia pędzli - zbawienie przy wykonywaniu codziennego makijażu. Jako że nienawidzę mycia pędzli, ten płyn jest dla mnie jak zbawienie! Psik, wytrzeć pędzel w chusteczkę higieniczną i można malować się dalej. ;-) Oczywiście płyn nie zastąpi tradycyjnego mycia, które trzeba wykonać, to na co dzień jest niezastąpiony - pędzel po czarnym cieniu jest czysty i gotowy do ponownego użycia w mniej niż minutę! 


She Foot, Krem na pękające pięty - bardzo dobry krem, o którym możecie przeczytać TUTAJ. W skrócie: przy regularnym stosowaniu 1-2x dziennie naprawdę poprawia kondycję pięt a także całych stóp. Produkt hypoalergiczny, który dodatkowo zawiera olejek z drzewa herbacianego, który działa przeciwgrzybiczo. :) 



Schwarzkopf, Gliss Kur, Ultimate Volume, Ekspresowa odżywka regenerująca - odżywka z przeznaczeniem do włosów cienkich, płaskich i zniszczonych. Spisuje się rewelacyjnie jako mgiełka przed suszeniem, lub wyjściem w słoneczne dni. Zwiększonej objętości nie zauważyłam, jednak w roli ochronnej odżywki w spray'u spisuje się bardzo przyjemnie :) 



Loton, Oil Therapy, Argan Oil - bardzo przyjemny olejek do pielęgnacji ciała i włosów. Rewelacyjnie spisuje się jako zamiennik balsamu po kąpieli, a także jako produkt do olejowania włosów. Duży plus za skład - nie ma w nim silikonów, co było dla mnie dużym zaskoczeniem, alergenów, czy parabenów. Doskonale nawilża suchą skórę i włosy, często dodaję olejek do odżywek oraz serum silikonowego ;) Chętnie skuszę się kiedyś na pozostałe dwie wersje (olej makadamia i kokosowy). 




        A jak Wasi ulubieńcy? Znacie coś z tych produktów? A może chcecie o czymś w szczególności przeczytać? ;-) 




        Pozdrawiam ♥