#270. Aktualizacja - włosy!

           Po raz kolejny przychodzę z aktualizacją włosową ;-) Jak już wiecie w lutym pozbyłam się sporej ilości zniszczonych końcówek, resztek mojego blondu, w pewnym stopniu też grzywki... Włosy odwdzięczyły się niesamowitą gładkością i miękkością, a przy tym też fajnym, lekkim skrętem:





            A tak wygląda porównanie włosów ze stycznia i lutego:







            Jak widać, cięcie to było głównie mocne cieniowanie, dzięki czemu pozbyłam się najbardziej zniszczonych, jeszcze przez rozjaśnianie, końcówek. Obecnie źle się czuję w prostych, w marcu stawiam zdecydowanie na loki ;-) 
           Można zauważyć też, że dużo straciłam z długości, ale liczę że dość szybko to odrobię :) 





           Macie jakieś plany w kwestii pielęgnacji na najbliższy miesiąc? Może chcecie wypróbować jakieś konkretne kosmetyki? Ja obecnie stawiam na kompleksową pielęgnację: zapuszczanie, miękkość, gładkość, skręt. :)





           Pozdrawiam! :*

#269. When Stars Collide

          Ostatnio znów opętała mnie mania - mogłabym codziennie zmieniać kolor na paznokciach. ;-) Dlatego przypędziłam do Was ponownie z kolejnym lakierem w roli głównej. Oczywiście jest to kolejny fiolet, jakby inaczej? :) Obecnie mogłabym tylko zmieniać odcienie fioletu na pazurkach :D 



          Jest to lakier pochodzący z holograficznej serii China Glaze, o nazwie When Stars Collide. Znajduje się w charakterystycznej buteleczce dla tego typu lakierów, o pojemności 14 ml. Pędzelek określiłabym jako klasyczny, normalny, dobrze operuje się nim na płytce. 



           Jeśli chodzi o kwestię malowania - tu pojawia się mały problem. Lakier jest dość upierdliwy, jeśli można to tak ująć :) Najlepszą metodą na niego jest nałożenie jednej grubej warstwy, przy jak najmniejszej liczbie pociągnięć pędzelka. To w zupełności wystarcza. Dwie cienkie warstwy nie spisały się tak dobrze, pojawiały się smugi i prześwity na częściowo zaschniętym już lakierze. 
      
          Sam kolor w buteleczce nie zachwyca, dopiero po nałożeniu na paznokcie dużo zyskuje. Jednak jeśli jesteście wielbicielkami mocnego holo, to równie mocne może być Wasze rozczarowanie. Lakier dopiero przy mocnym świetle słonecznym lub sztucznym dopiero pokazuje swoje prawdziwe oblicze. Na pierwszym zdjęciu widać lekki przebłysk holograficzny. 




            Pierwsze zdjęcie ukazuje najbardziej zbliżony kolor lakieru w świetle dziennym, drugie natomiast zrobione zostało w sztucznym świetle, bez użycia flesza. ;-) Przyznam szczerze, że jestem nim zachwycona, chociaż początkowo nie miałam do niego przekonania i zwlekałam prawie miesiąc z malowaniem. Problemy przy aplikacji nie są dla mnie na tyle uciążliwe żeby się zniechęcić do niego :) 



            Co sądzicie o tym lakierze? Podoba Wam się? Lubicie lakiery holograficzne? ;-)






           Pozdrawiam! :*

#268. Ulubieńcy stycznia i lutego

          W styczniu zeszło mi dość długo z zebraniem ulubionych kosmetyków do comiesięcznego zestawienia, dlatego teraz pojawiają się ulubieńcy ostatnich dwóch miesięcy. :) 




           W tej szczęśliwej gromadce znalazło się 6 kosmetyków, głównie pielęgnacyjnych, oczywiście nie mogło zabraknąć także lakieru do paznokci! :D 
           Pierwsza i chyba najważniejsza z tego grona to maseczka drożdżowa Babci Agafii, o której pisałam już dużo dobrego TUTAJ. Niesamowicie wpłynęła na przyrost włosów (odsyłam do linka!), dodatkowo ograniczyła moje wypadanie, była bardzo przyjemna w użyciu i pięknie pachniała ;) Nie mogę się doczekać kiedy zużyję inne kosmetyki przeznaczone do walki z zapuszczaniem i ponownie ją kupię! :)
           Oczywiście - lakier Morgan Taylor To Rule Or Not To Rule, który skradł moje serce do tego stopnia że malowałabym nim paznokcie raz po raz! :) Swatche znajdziecie TUTAJ.
           Błyszczyki Eveline Lovers Ultra Shine z olejem arganowym to dla mnie nowość, ale za to jaka! Co najmniej jedną sztukę zawsze mam w torebce. Mają gęstą i treściwą konsystencję, dodatkowo nabłyszczenie i delikatny kolor utrzymuje się dość długo, nie sklejając ust. Nie są problematyczne także w nakładaniu - wystarczą dwa pociągnięcia aplikatorem. :) Na pewno niedługo będzie o nich osobny post ;-)
           Nie mogło także zabraknąć kosmetyku od Sorai z serii So Pretty! Tym razem jest to peeling orzechowo-morelowy, o którym także ostatnio pisałam troszkę więcej. Bardzo dobry i przyjemny kosmetyk, bardzo wydajny. Obecnie ubolewam nad jego końcówką ;-) Pełną recenzję znajdziecie TUTAJ.
           Nowością dla mnie jest także krem do twarzy na dzień Bioluxe Organic Green Tea. Jest to kosmetyk, który ma działać tonizująco, ściągać pory, poprawę kolorytu i sprężystości skóry. Głównie patrzę na niego jako krem nawilżający i ściągający pory. Póki co jestem z niego bardzo zadowolona i mam nadzieję, że to się nie zmieni. 
           A na koniec kremy do rąk marki Kamill. Wersja Intensiv jest ulubioną z ulubionych ;-) Uwielbiam miniaturki kremów, które mieszczą się w każdej torebce, czy w fartuchu na pracowni ;) Świetne nawilżenie, brak tłustej warstwy na skórze, szybkie wchłanianie, dobra cena, dostępność i wydajność, czego chcieć więcej? :) 



            Znacie te kosmetyki? Może też znajdują się w gronie Waszych ulubionych produktów? 




           Pozdrawiam!

#267. To Rule Or Not To Rule

         Cześć! :) 

         Dzisiaj chciałabym Wam pokazać jeden z lakierów, który podbił moje serce od pierwszego użycia, mimo, że początkowo budził we mnie sprzeczne emocje ;-) Mowa o cudeńku od Morgan Taylor -To Rule Or Not To Rule. ;) 







           Lakiery Morgan Taylor dostępne są  na pewno w sklepach Euro Fashion, w cenie około 25 zł. To Rule Or Not To Rule, to fioletowa baza z jaśniejszymi drobinkami. Pędzelek jest klasycznej grubości, bardzo przyjemnie się nim operuje. Krycie lakieru niesamowicie mnie zaskoczyło - po jednej grubszej warstwie paznokcie wyglądało już rewelacyjnie. Dodatkowym plusem jest to, że nie wymaga zbyt wiele top-coatu. W moim przypadku była to 1 warstwa, która w 100% mnie zadowoliła :) 

          Na zdjęciach widać 2 warstwy lakieru pokrytego 1 warstwą topu Sally Hansen Insta-Dri. 








          Co sądzicie o tym cudeńku? Czy też podbił Wasze serduszka? :) 




          Pozdrawiam! :*

#266. Aksamitnie gładka cera?

         Wydaje mi się, że każda kobieta marzy o aksamitnie gładkiej cerze. Dlatego też stosujemy wszystkie te kosmetyki - krem, peeling, serum... 
         Dzisiaj chciałabym przedstawić Wam jeden z peelingów, dzięki któremu można cieszyć się gładką, miękką i jednocześnie dobrze oczyszczoną buzią.

          Seria kosmetyków So Pretty! Sorai jest chyba znana już wszystkim - jeśli nie bezpośrednio, to na pewno gdzieś mignęły Wam przed oczami ich urocze opakowania, lub recenzje na blogach ;-) 




            Seria So pretty! jest opatrzona w słodką i niesamowicie dziewczęcą szatę graficzną. Same opakowania przykuwają wzrok ;) Peeling także znajduje się w uroczej tubce, która mieści 75 ml produktu. Na przodzie opakowania nie znajdziemy wielu informacji o produkcie, jedynie zapewnienia producenta o aksamitnie gładkiej cerze. Za to na odwrocie tubki jest ogrom informacji o kosmetyku, oraz jego skład:





           Peeling po wyciśnięciu z tubki ma zbitą konsystencję, o barwie lekko pomarańczowej, z ciemniejszymi drobinkami - łupinkami orzechów. Pachnie przyjemnie i słodko, choć odrobinę chemicznie.




          Początkowo obawiałam się, że peeling będzie dla mnie za mocny, albo nieodpowiedni dla mojej cery. Byłam w ogromnym błędzie, bo bardzo szybko się zaprzyjaźniliśmy. Jego moc ścierania sama sobie reguluję, co najbardziej mi się podoba ;) Kiedy chcę mocny efekt stosuję produkt na lekko zwilżoną buzię. Jeśli natomiast potrzebuję delikatnego złuszczenia naskórka stosuję go pod prysznicem na mocno zwilżoną buzię. 
          A jakie są efekty? Na pewno cera jest odświeżona, delikatna i niesamowicie gładka. W połączeniu z odpowiednią pielęgnacją faktycznie może wpływać na zmniejszenie porów i oczyszczenie buzi z problemami skórnymi. Jest idealny do codziennej pielęgnacji, nawet codzienne stosowanie nie podrażnia buzi. Przyznam, że jest to produkt, który pokochałam i bardzo ubolewam nad faktem, że powoli zaczyna się kończyć. Na pewno jeszcze kiedyś do niego wrócę. 
          Jeśli oczekujecie porządnego złuszczenia, gładkości i miękkości w pielęgnacji twarzy, to gorąco Wam polecam ten kosmetyk! Przy okazji jest niesamowicie wydajny, stosuję go od końcówki października, nie żałując sobie ilości nakładanego peelingu na buzię. ;) 



         


          Znacie ten peeling? Może macie innych ulubieńców? Czego oczekujecie po peelingu idealnym? ;-)





          Pozdrawiam! :*

#265. Krem lifting? IVR - Kosmetyki w minidawkach

         Cześć! :) Wybaczcie taką nieregularność w blogowaniu, ale najpierw sesja, a obecnie sytuacja panująca w mojej rodzinie nieco ograniczyła mój wolny czas. Ale już dzisiaj wróciłam do Lublina, więc na spokojnie zabieram się za pisanie! :) 

          Na dobry początek chciałam przedstawić Wam krem pod oczy, który w końcu doczekał się otwarcia i recenzji ;-) Jest to produkt szwajcarskiej marki IVR, której ideą są skoncentrowane kosmetyki w minidawkach. 




           Kosmetyki tej firmy znajdują się w charakterystycznych saszetkach, o pojemności 10 ml. Na opakowaniu, znajdziemy informacje od producenta m.in. że produkt wystarcza na 15 aplikacji, że gwarantowany jest natychmiastowy efekt wygładzenia, odmłodzenia i odżywienia, że jest testowany dermatologicznie... 





          Dużym plusem jest rozwiązanie wydobywania produktu - na górze saszetki znajduje się dzióbek, który zabezpiecza produkt przed wysychaniem i dostaniem się do środka różnych niepożądanych substancji, lub bakterii. Przez mały otwór łatwo można kontrolować ilość wydobywanego produktu.


          Tutaj jeszcze parę słów od producenta:



            A jak to wygląda w rzeczywistości? Po pierwsze - krem jest niesamowicie wydajny i na pewno wystarczy na więcej niż tylko 15 aplikacji. :) Jest dość gęsty i treściwy, ale nie toporny przy aplikacji na skórę. W jego formule widać niewielkie ziarenka, które pod wpływem ciepła naszej skóry bez problemu się rozpuszczają.



           Krem nie podrażnia delikatnej skóry wokół oczu, nie powoduje pieczenia ani łzawienia. Czy odmładza, tego nie jestem w stanie stwierdzić. Podobnie jest z efektem liftingującym. Ode mnie krem ma duży plus za wydajność, dobre nawilżenie, szybkie wchłanianie. Dobrze spisuje się pod makijaż - podkłady nie ważą się w załamaniach powiek. Nie zauważyłam rozjaśnienia cieni pod oczami. 

           Generalnie jest to naprawdę fajny kosmetyk, świetny na wyjazdy, ze względu na opakowanie, które można ponownie zamknąć. Dobre działanie, spisuje się nawet przy wrażliwych oczach z soczewkami :) Wydajny, całkiem dobrze dostępny - produkty IVR widywałam m.in. w Rossmanie :) 

           Można go stosować na dwa sposoby - rano i/lub wieczorem wklepywać delikatnie w skórę wokół oczu, albo użyć ,,terapii szokowej", która polega na nałożeniu grubej warstwy kremu i pozostawieniu jej na powiekach około 10 minut. Następnie należy nadmiar kremu usunąć, a resztę wsmarować. Osobiście preferuję pierwszy sposób ;-)



           Znacie kosmetyki tej firmy? Używacie ich? Co o nich sądzicie? A może skusicie się na jakiś produkt? :) 




           Pozdrawiam! :*

#264. Cięcie!

         Chyba każda zapuszczająca włosy kobieta boi się podcięcia włosów, zwłaszcza u fryzjerów. Mnie od dawna kusiło cięcie, które dzisiaj wprowadziłam w życie. Poprosiłam koleżanką-fryzjerkę i.... S'il vous plait! :D

          Dla przypomnienia, wrzucam fotkę z ostatniej aktualizacji włosów:



           Zaraz po wyjściu koleżanki wrzuciłam zdjęcie na instagram, na którym widać ile pozbyłyśmy się włosów... A wyglądało to tak:



           Celem ścięcia było pozbycie się 2-3 cm końcówek, oraz, w miarę możliwości, zrównanie grzywki z resztą włosów. Próbowałam uchwycić efekt po samym ścięciu, kiedy tylko włosy zaczęły podsychać, a jedyne co udało mi się wyczarować, to jedynie dwa w miarę sensowne zdjęcia:





           A obecnie siedzę z umytymi włoskami i maseczką na głowie, czemu towarzyszy niesamowity, słodko-ostry zapach pomarańczy i chilli... <3







           Pod koniec miesiąca, jak zawsze, wrzucę aktualizację włosów, gdzie zobaczycie dokładniej efekty ścięcia, długość włosów i ich kondycję :) 




          Boicie się fryzjerów? Macie ,,swoich'' zaufanych ludzi, którzy ścinają Wam włosy? ;-) 



          Serdecznie pozdrawiam! :*

#263. Kamill, Krem do rąk Soft&Dry

         Jak większość z kobiet uwielbiam dbać o swoje dłonie i paznokcie. Nieodłącznym elementem tej pielęgnacji są oczywiście wszelkiego rodzaju kremy. Mój ulubieniec jest właśnie sygnowany marką Kamill, a dziś chciałam napisać dla Was parę słów na temat jego małego braciszka :) 


         Dlaczego małego..? Bo jest to miniaturka, o pojemności 20 ml



          Krem zamknięty jest w maleńkiej (idealnie mieści się nawet w moich małych dłoniach :D) odkręcanej tubce, utrzymanej głównie w kolorze pomarańczowym. Jak zwykle napotykam się z problemami językowymi - tym razem jest to nieznany mi język niemiecki :) 

          W składzie, częściowo zaklejonym informacją od polskiego dystrybutora, nie znalazłam niczego podejrzanego, jak np: parafina, PEG-i, czy oleje mineralne. Z doświadczenia wiem, że w tych kremach nie ma takich substancji, co dla mnie jest ogromnym plusem ;)



          Jak widać - producent zapewnia o natychmiastowym wchłanianiu, oraz o braku tłustej powłoki na skórze. A jak to ma się do rzeczywistości? O tym za chwilę...

         W tym miejscu chciałabym napisać parę słów o samym produkcie - krem ma białą barwę i ma przyjemnie lekką formułę, a mimo to nie spływa z dłoni. Jest to, jak dla mnie, idealna konsystencja. Sugerując się owocem na opakowaniu, oczekiwałam brzoskwiniowych nut zapachowych. Tego niestety nie wyczułam, a zapach jest taki... przyjemnie kremowy. ;-) 

         Co do działania - fakt, dość szybko się wchłania, nie pozostawia tłustej warstwy na skórze, ale jednocześnie czuć, że użyty był krem. Dłonie stają się gładkie i delikatne. Niestety, przy dość częstym myciu rąk, lub pracy w kuchni jego nawilżenie jest znikome, a po zastosowaniu różnych detergentów skóra ponownie staje się wysuszona. 
       Podejrzewam, że krem spisze się rewelacyjnie u osób, które nie mają problemów z suchą skórą dłoni, lub oczekują lekkiego kremu nawilżającego na dzień. Jak dla mnie jest on za słaby, jednak mimo wszystko polubiłam go. Idealnie spisuje się do posmarowania rąk w samochodzie, autobusie, lub chwilę przed wyjściem z domu. Dodatkowym jego atutem, jest pojemność - zmieści się nawet w najmniejszej torebce, a także będzie świetnym rozwiązaniem, żeby wrzucić go w fartuch na pracowni ;-)




         Używacie kremów Kamill? Co o nich sądzicie? Jak podoba Wam się pomysł z takimi miniaturkami opakowań? ;-) 




        Pozdrawiam! :*

#262. I'm not lion

        Sesja właściwie już się zakończyła, czekamy na wyniki, po drodze praca licencjacka, blog i standardowo... malowanie paznokci! :) 

        Ostatnio miałam mały kryzys - po ostatnim wrzuconym mani (KLIK) paznokcie połamały się okrutnie, byłam zmuszona je spiłować, a patrząc na nie przechodziła mi chęć na malowanie... Teraz już trochę się ,,odbiły'' i powoli wracam do gry ;))
     

        Wczoraj podczas nauki do ostatniego egzaminu nie mogłam już patrzeć na notatki i zabrałam się za malowanie - wybór padł na lakier China Glaze I'm not lion




          Lakiery China Glaze uwielbiam, a ten nie jest wyjątkiem ;-) Długo chodziłam z zakupem tego koloru, aż w końcu postanowiłam, że to jest ten czas. I był to bardzo dobry wybór. 

         I'm not lion nie odbiega od jego brokatowych kolegów - dość rzadka konsystencja, cienki pędzelek, przyjemne malowanie bez zalewania skórek, krycie po dwóch warstwach, dodatkowo wysycha bardzo szybko. Do otrzymania gładkiej powierzchni konieczne było nałożenie 3 warstw top coatu. 
         Jest to drobno zmielony brokat utrzymany w kolorystyce zimnego złota z ogromem różnokolorowych holograficznych drobinek. W sztucznym świetle idealnie widać jak lakier mieni się na niebiesko, zielono, żółto, czerwono, czy fioletowo... :) 
        Na pierwszy rzut oka może przypominać lakier piaskowy Lovely Snow Dust 01, jednak to jest prawdziwe cudeńko. ;-)





         Żałuję jedynie, że zdjęcia tak słabo oddają urok lakieru...





         Co sądzicie o brokatach? Może uważacie, że są przeznaczone tylko na większe wyjścia i imprezy, czy używacie ich na co dzień, jak ja? ;) 
         Jak Wam się podoba ten lakier China Glaze? ;-)






         Pozdrawiam! :*

#261. Zapuszczanie włosów z maseczką drożdżową babci Agafii

        Jak obiecałam, tak też robię - dziś post o dość znanej maseczce, która ma działać stymulująco na porost włosów. Mowa oczywiście o drożdżowej maseczce Babci Agafii


     
         Jeszcze w grudniu miałam przyjemność zrobić zakupy w sklepie internetowym Skarby Syberii, gdzie pierwszą rzeczą, jaka wylądowała w koszyku była właśnie ta maseczka. 
         Zazwyczaj nie piszę nic na temat przejść ze sklepami, czy sprzedawcami, jednak czasami warto wspomnieć o tym parę słów. W czym rzecz? Nie mogłam doczekać się swojej przesyłki, czekałam na nią ponad tydzień. Po tym czasie napisałam do sklepu, gdzie po wymienieniu paru wiadomości, w ramach rekompensaty za pominięty przelew, dostałam ,,rabat'' na zakupy o równowartości poprzedniego zamówienia (gwarancja satysfakcjonującej dostawy). Trzeba przyznać, że jest to postawa niesamowicie mnie zaskoczyła, bardzo pozytywnie. :)


         Ale koniec chwalenia! Miała być mowa o maseczce.. 

         W odkręcanym opakowaniu, otrzymujemy 300 ml produktu. Grafika jest utrzymana w kolorach brązu i żółci. Cieszy oko, a patrząc na opakowanie mam wrażenie jakby to była swojska maseczka prosto od babci :) Niestety rosyjskiego nie znam, a większość napisów widocznych na opakowaniu jest właśnie w tym języku ;) Na szczęście znajduje się też informacja dla polskiego odbiorcy:



         Z informacji jakie się pojawiają są to zapewnienia producenta o cudownym działaniu maseczki, bezpiecznym składzie, oraz sposób użycia. 
        Jeśli chodzi o działanie - o tym, jak zawsze, wspomnę nieco później. Sposób użycia nieco zmodyfikowałam na własną rękę. Aby substancje czynne mogły pobudzić wzrost włosa potrzeba nieco więcej czasu, niż wspomniane 2 minuty. Dlatego też maseczkę pozostawiałam najczęściej na około godzinę. Zdarzało się także, że czas skracałam do 5-10 minut, w zależności od okoliczności towarzyszącym myciu włosów :) Stosowałam ją mniej więcej 2-3 razy w tygodniu tylko na skórę głowy. 

         Co się tyczy składu... 



          Nie widać PEG-ów, ani parabenów. Za to co wypatrzyłam? Wodę z ekstraktem drożdżowym oraz sokiem z brzozy brodawkowatej, wzbogaconą o ekstrakty z omanu wielkiego, mącznicy lekarskiej, ostropestu plamistego. Ponadto szereg olei tłoczonych na zimno, a także witaminy: C (kwas askorbinowy) i B5 (pantenol). 
         Muszę przyznać, że na chemiku skład robi wrażenie :) 


         Co więcej? Maseczka jest zabezpieczona przez solidnie zakręcane opakowanie, oraz dodatkowo przez plastikową nakładkę, dzięki czemu bez obaw można zabrać ją w podróż. 



         Po odkręceniu spodziewałam się niezbyt przyjemnego zapachu drożdży, ale tu po raz kolejny spotkało mnie miłe zaskoczenie! Maseczka pachnie słodko i delikatnie maślanymi ciasteczkami :) 
         Ma lekką, wręcz płynną konsystencję, co dla mnie działa na plus - łatwiej można rozprowadzić ją na skórze głowy. Nigdy nie używałam jej na całą długość włosów. 


        
          Pierwszym i chyba jedynym minusem, jaki widzę w tej maseczce, to jej wydajność - po miesiącu używania zaczyna się kończyć.. 



          No ale w końcu czas wspomnieć o efektach ;-) Jak już mogliście zauważyć w poprzednim poście, rewelacyjnie wpłynęła na długość. Włosy urosły o niemal 3 cm! Ale to nie wszystko... Już po pierwszym użyciu zauważyłam o wiele mniej wypadających włosów w ciągu dnia, a także przy myciu! To był dla mnie ogromny sukces, ponieważ od dłuższego czasu nie mogłam się z tym uporać. :) Nie zauważyłam zwiększonego przetłuszczania się włosów, żadnego podrażnienia, czy swędzenia skóry głowy. Miałam wrażenie, że wręcz uspokoiła przesuszony w okresie zimowym skalp. 

         Żeby nie być gołosłowną wrzucam porównanie długości włosów przed użyciem maseczki i po miesięcznym jej stosowaniu:





         Muszę przyznać, że ten kosmetyk to był strzał w dziesiątkę i jeszcze nie raz będzie gościł w mojej łazience. Jeśli nie przy zapuszczaniu włosów, to w kwestii nawilżania skóry głowy, która pokochała tę maseczkę :) 




         Jeśli jeszcze się wahacie - gorąco zachęcam do zakupu! Maseczka kosztuje około 14-16 zł, a możecie ją znaleźć w wielu sklepach internetowych, oraz stacjonarnie w na przykład niektórych sklepikach zielarskich. 

        Informacja dla osób z Lublina: możliwe, że zajdziecie tę maseczkę stacjonarnie w sklepie Serce Natury lub Cosmeceuticum. Inne rosyjskie kosmetyki widziałam także na stanowisku zielarskim w L'eclerku na ulicy Zana. :) 




        Mieliście może do czynienia z tą maseczką? Co o niej sądzicie? A może polecacie inne rosyjskie cuda? :) 




        Serdecznie pozdrawiam! :)